To mój ulubiony pisarz, ten Hłasko. Może jeden z ulubionych, bo czasem jednak chcę oderwać się od nihilizmu, odcieni czerni oraz absurdu realiów. Oderwać się od męskiej, mocno zakrapianej prozy. By potem wrócić. Przeżywając w możliwie najlepszym towarzystwie swoje własne zwątpienie.
Hłasko. Nie wiem, dlaczego akurat w tym momencie o nim myślę. Ten tytuł po prostu do mnie przyszedł. Może dlatego, iż dzisiejsza niedziela – po dwóch tygodniach chorobowego – zwyczajnie wydaje się być takim dniem następnym po tym, w którym Stwórca już się naodpoczywał. Taka postniedziela i wciąż przedponiedziałek. Zresztą Hłasko na każdy dzień jest idealny, o ile pragniemy go przeżywać w duchu nihilizmu. Na pandemię jak znalazł.
Pamiętam też tę książkę. Para szukała miejsca i okazji, by cieszyć się intymną bliskością. Pamiętam, że pokreślałam co któreś zdanie. Że to wszystko jak ja i ówczesny on. Intelektualiści, co na koniec dnia dyskutować będą, czy twarz innego mnie zabije. Koniecznie przy otwartym piwie, bo na butelkę dobrego wina wtedy nie było nas stać.
Kilka dni po samej lekturze trafiliśmy nawet na lokal na Kazimierzu o tej samej nazwie. Uznałam to za znak. Wydaliśmy zaoszczędzone pieniądze na kawę, a może ponownie na piwo. W każdym razie byliśmy razem, wyklęci-przeklęci, prawie jak krakowska bohema. Prawie.
Ósmy dzień mojego Camino. Ósmy! To pewnie stąd ten tytuł, co nie tyle sam przyszedł, co został wywołany.
Nie widziałem jeszcze ludzi, którzy spotkaliby się w dobrym miejscu życia. Takiego miejsca w życiu nie ma i być nie może. Zawsze zdaje się, że jest zbyt późno lub zbyt wcześnie; że zbyt wiele doświadczenia albo że zbyt mało. Zawsze coś stoi na przeszkodzie. – Marek Hłasko (Ósmy dzień tygodnia)
W tym kraju można być tylko pijakiem lub bohaterem. Normalni ludzie nie mają tu nic do roboty. – Marek Hłasko (Ósmy dzień tygodnia)