W przypływie natchnienia o smaku piwa – co w nazwie ma dopisek „złote” – zapisałam się na kurs. Roczny. Pisania. Nie jednak takiego publicznego, literackiego, czy w ogóle dla czytelników.
Kurs pisania terapeutycznego, dzięki któremu lepiej można siebie samą poznać. Wierzę w pisanie po coś. Kurs zresztą znakomicie pasuje do prezentu noworocznego, który również sama sobie wybrałam – książki z notatnikiem pod hasłem „napisz siebie szczuplejszą”.
Gdyby ktoś mi tę pozycję podarował, musiałabym się obrazić. A tak książka podoba mi się bardzo, bo jest zachętą do prowdzenia dziennika. Z konkretnymi tematami na każdy dzień – od żywieniowych nawyków, aż po emocjonalne potrzeby, które jedzenie zaspokaja. Już po kilku dniach uświadomiłam sobie zresztą, iż niemal nigdy nie jem z głodu, a praktycznie zawsze z pragnienia przygody, przeżycia czegoś oraz chęci szaleństwa.
Książkowymi zakupami najwyraźniej odreagowuję pandemię. Póki jeszcze środki na to w ogóle pozwalają. Bo kto wie, co przyniesie przyszłość. Ale zanim kompletnie ugrzęznę w czarnych wizjach przyszłości, to wrócę do kamieni. Pierwszym zadaniem pisarskim okazało się wskazanie przeszkód na drodze. Tej życiowej. W możliwie najszerszym sensie. Co stoi mi na drodze? I co byłoby, gdybym tę przeszkodę pokonała?
Zakładając, że w ogóle wiem, dokąd zmierzam, to moim największym kamieniem jest nadmiar pomysłów. Tylko, że ja ten nadmiar uwielbiam, bo dodaje on życiu kolorytu. Więc może to żaden kamień, a właśnie droga? Wybrukowana pomysłami i entuzjazmem, który choć bywa duży, to taki jakiś płochy. Tyle, że pod kamieniami leży szkło – jak śpiewa AKURAT w jednym z moich ulubionych kawałków. Tym moim szkłem mógłby być strach. Strach, że miło się będzie żyło, ale ostatecznie nic nie osiągnę. Rozdrobniona na kawałeczki jak Józef K.
Po takiej konkluzji od razu zaczęłam się rozpraszać swoim książkowym uzależnieniem. Książki o nic nie robieniu. Książki o strachu przed nic nie robieniem. Książki o obawie bycia pominiętym. Książki o oczekiwaniach wobec samej siebie. Aż wreszcie książki o tym, że bycie sobą w zupełności wystarczy. Nic nie kupiłam. Okazało się, że wystarczą darmowe fragmenty.
Być może nie jestem wcale uzależniona od książek, a raczej od konceptów czy idei. To wykazałoby nie brak, a raczej nadmiar szalonej konsekwencji – od czasów studiów filozoficznych po codzienną pracę. Bo szukam, uczę się, dowiaduję. Gdy czytam o strategii, modelu czy pomyśle w ramach szeroko pojętego samorozwoju, czuję jak moje ciało się relaksuje. A gdy znajdę powiązania lub zastosowania, w mojej głowie wybucha endorfinowa ekstaza.
Czyli taka wizja finalna: moją drogą są pomysły – własne i cudze. Przeszkodą strach, że lawirując wśród wielu konceptów i wciąż szukając nowych tego typu podniet, nie zdobędę uznania. Czyjego? Freud powiedziałby, że ojca. Inni komentatorzy, że społeczeństwa. W reakcji na co duchowy guru nakazałby mi skierować swoją uwagę do wewnątrz, a ulubiona hipnotyzerka szeptała do ucha co wieczór, iż ja sama w zupełności wystarczę.
Co ja będę sobie przed snem powtarzać? Może po prostu na chwilę zamilknę. Bo cisza w naszej kulturze jest zdecydowanie niedoceniania.
Zakupu kursu nie żałuję. Może uda mi się pisać częściej, dzięki takiej zachęcie. Nie codziennie. W 2021 straciłam zainteresowanie konceptami totalnymi. Pociąga mnie za to co raz bardziej umiarkowanie. A to tutaj, ten mój dziennik dawnej sex-coach, to wciąż moje camino – po raz 11nasty (każdy poprzedni wpis jest jak dzień pielgrzymki, którą śmiało można nazwać odkrywaniem samej siebie).
A czym są Twoje kamienie i szkło? I czy piszesz w tym roku po coś?
A droga długa jest/ Nie wiadomo czy ma kres/ A droga kręta jest/ Co dalej za zakrętem jest/ Kamieni mnóstwo/ Pod kamieniami leży szkło/ Szło by się długo/ Gdyby nie to szkło/ To by się szło/ To by się szło/ To by się szło/ Gdyby nie to szkło/ Choć droga jest bez końca/ Pozornie bez znaczenia/ Mniemam, że mam powody/ By drogi swej nie zmieniać. – AKURAT, „Droga długa jest”