Po krótkiej analizie uznaję siebie za czytelniczkę romantyczną. Brak organizacji oraz wytrwałości stoi mi czasem na drodze. Lub stoi książce na drodze, by ta mogła zacząć we mnie pracować.
Uwielbiałam kampanię towarzyszącą nowemu wydaniu książki Michaliny Wisłockiej Sztuka kochania, odbywającej się pod hasłem „kochanie to sztuka”. Aktorzy zachęcali do rozmowy o swoich potrzebach, odkrywania własnej estetyki erotycznej oraz dzielenia się nią z najbliższą osobą. „Porozmawiajmy o tym” przewijało się na zdjęciach i spotach oraz prowokowało do otwartego mówienia o swoich pragnieniach. Nie tych wstydliwych, ale na tyle intymnych, byśmy czasem mieli problem z ich wypowiedzeniem.
Od bardzo niedawna czytam. Stop. Czytam od zawsze. Była to moja ucieczka od spraw domowych kiedyś, a jest mój zawsze bezpieczny azyl do dziś. Od niedawna zaczęłam jednak czytać propozycje wydawnicze, by je zaopiniować. A to już zupełnie inna para kaloszy. Trzeba organizacji i dyscypliny. Trzeba przeczytać od początku do końca. Trzeba znajdować czas, by książka nie leżała miesiącami.
Wcześniej pozwalałam w kwestiach czytelniczych decydować namiętnościom: którą lekturę wybiorę, ile jej stron poznam, kiedy ją odłożę i czy w ogóle do niej wrócę. Takie podejście na wskroś romantyczne. Ale co to zrobiło z moim czytaniem? Katalogując wieczorem od nowa własne książki, odkryłam, że wszystkie mam nadgryzione. Dosłownie. Posiadam dużo, przeczytane jest mało, rozpoczęte niemal wszystko. Tylko, że z lektury tych paru pierwszych stron niewiele wynika. Książka nie miała okazji zacząć we mnie pracować.
Tak właśnie doszłam do wniosku, iż czytanie to też sztuka. Wcale niełatwa. Z komponentem romantycznym, porywami serca, ale i pragmatycznym – konsekwencją oraz wytrwałością. Może warto o tym porozmawiać.
Moje Camino – dzień 4. Krótko. Na wydechu. Wcale nie porannie. Z kuchni i środka życia rodzinnego. Zaliczone.
P.S. Namiętność w relacji wydaje się też potrzebować obu komponentów: romantyzmu wraz z pragmatyzmem.